Ultra Mazury bieg – moja relacja

Takiej niepewności przed startem i w trakcie całego 100 km biegu nie miałam nigdy wcześniej. naderwane więzadło mogło uniemozliwić mi ten bieg. Przeczytaj jak sobie poradziłam.

Przebiegłam prawie 100 km w ULTRA Mazury i zrealizowałam wszystkie swoje założenia. ????????‍♀️

To był fajny bieg.

Wzruszenia, spotkania ze znajomymi, przyjemna pogoda, super organizacja i perfekcyjnie oznaczona trasa.

Ale od początku…

Prawie trzy tygodnie temu doznałam urazu stawu skokowego. Podczas biegu nie zauważyłam dołu, stopa nienaturalnie wygięła się na zewnątrz i w konsekwencji uszkodziłam dwa więzadła i torebkę stawową. Najpierw poczułam ogromny ból i wykrzyczałam kilka niecenzuralnych słów. Później zaczęłam analizować sytuację i myśleć. W pierwszym momencie chciałam zadzwonić po męża, aby zabrał mnie z lasu. Ból jaki odczuwałam był na tyle silny, że nie mogłam na tą nogę stanąć. Otarłam łzy, poprawiłam koronę i postanowiłam spróbować iść. Przecież jestem ultraską i nie takie rzeczy już przeszłam.

  • Pochodzę, sprawdzę, zbiorę informacje. – myślałam – A może ból przejdzie, staw się rozrusza i wszystko wróci do normy?

No i poszłam. Najpierw powoli, spokojnie. Uważałam na każdy krok. Gdy ból zrobił się mniejszy zaczęłam truchtać. W sumie nic się nie zmieniło. Pobiegłam więc. Moje odczucia w kostce bez zmian. I tak dobiegłam jeszcze 6 km do domu. Gdy zdjęłam but i skarpetkę zobaczyłam mocny obrzęk z zewnętrznej strony kostki.

  • Eh, jednak nie przeszło. – westchnęłam i zaczęłam działać.

Pamiętałam, że do startu w zawodach mam niecałe 3 tygodnie. Do startu i do decyzji, czy w ogóle wystartuję.

Pojechałam na pogotowie, gdzie spędziłam 8 godzin. Czy było warto? Tak. Czekając przeczytałam całą książkę – Kalistenika. Więc nie był o czas zmarnowany. Dowiedziałam się też, że w obrębie stopy nie mam żadnych złamań. To było dla mnie ważne. Jedną możliwą rzecz wyeliminowałam. Liczyłam, że w szpitalu zrobią mi też USG, ale niestety nie. Tego typowa diagnostyka pourazowa nie przewiduje. Zapisałam się więc prywatnie do fizjoterapeuty.

Od Patryka Chromiec dowiedziałam się, że mam szansę wystartować, jeśli tylko w obrazie USG nie będzie uszkodzeń więzadeł stopnia 4.

Zrobiłam USG, oczywiście także prywatnie. Na moje szczęście okazało się, że uszkodziłam sobie dwa więzadła, jedno w stopniu 2, drugie w stopniu 1. Miałam też kilka wysięków.

Super..

Przez kolejne dwa tygodnie leczyłam się zgodnie z zaleceniami fizjoterapeuty. Noga pozostawała bez żadnych usztywnień. Chodziłam jak najczęściej na boso. Robiłam kilkugodzinne ogłady z Sadiopasty. Ćwiczyłam stabilizację na dysku sensorycznym i po 20 minut maszerowałam po piasku. A… i jeszcze okłady lodem stosowałam.

Do wszystkich zaleceń zastosowałam się perfekcyjnie.

16.08.2022 dostałam zielone światło na bieg.

– Patryk – zapytałam fizjo – i jak mój staw skokowy? Moge pobiec?

  • Jeśli mi obiecasz, że jeśli coś się będzie działo to zejdziesz i jeśli będziesz ostrożna, to możesz.

Oczywiście, że obiecałam.

No i pojechałam, a raczej pojechaliśmy. Ja i mój mąż – najlepszy support na świecie.

Co chciałam od tego biegu❓

▶️Bawić się cudnie.
▶️Przetestować staw skokowy.
▶️I jak dam radę to ukończyć w limicie.

Żadnej presji na wynik. Miałam biec na luzie i spokojnie, aby za mocno nie zmęczyć mięśni.

Na miejsce noclegowe wybraliśmy pole namiotowe „Po Sosnami” oddalone o 2,5 km od startu zawodów. To pole było 2 razy tańsze od tego przy samym miasteczku biegowym. Stąd Nasza decyzja.

Około 19:00 w piątek odebrałam pakiet startowy… kurczę nie wzięłam z pola namiotowego rzeczy na przepak. Pytam więc, czy mam po niego lecieć, czy mogę rano zdać? Możesz – otrzymałam odpowiedzieć.

No to luz. Ja, Mariusz i Michał (kolega, który także biegł 100 km i spał razem z nami) posiedzieliśmy trochę na Pasta Party – szwedzki stół przygotowany dla zawodników. Najedliśmy się, porozmawialiśmy i poszliśmy na pole namiotowe.

Gdy doszliśmy, wyjęłam telefon do ładowania, ale na szczęście coś mnie tknęło i sprawdziłam wiadomości, a tam informacja od Darka Rut Rutkowski, jednego z organizatorów biegu.

  • „Wiola, piszę z informacją nt. przepaku, żeby nie było pomyłki w informacji która dotarła do Ciebie. Przepak trzeba złożyć dziś, do godziny 23”

A chciałam się położyć spać. No nic. Wsiedliśmy z Michałem na rowery i pojechaliśmy. Podziękowałam Darkowi za troskę o zawodników i bardzo dobrą komunikację. Porozmawiałam z innymi organizatorami. Przymierzyłam rękawki, na które nabrałam ochoty i wróciliśmy z Michałem na pole. S

Spać położyłam się około 23:00. Nie mogłam zasnąć. Coś tam się zdrzemnęłam, ale niewiele. Wstałam o 00:45 w nocy, czyli po godzinie i 45 minutach od położenia się. Wzięłam Eutyrox. Ubrałam się, spryskałam skórę Mugą – przeciw komarom, kleszczom i muchom. Wypiłam kawę i zjadłam kanapkę z paprykarzem. Wypiłam też pozostałe z wieczornej jazdy elektrolity. Chyba z 700 ml. Poszliśmy w trójkę, Mariusz (mąż), Michał i ja na start, do hotelu Anders w Starych Jabłonkach.

Te 2,5 km w deszczu było dla mnie fajną rozgrzewką. Pozwoliło mi też zdecydować, że przeciwdeszczówkę pozostawiam mężowi. Prognozy zapowiadały ulewne burze i deszcze, ale uznałam, że skoro o 2 w nocy jest mi gorąco pomimo deszczu to w dzień będzie tylko cieplej. Jak się później okazało, to była bardzo dobra decyzja.

Doszliśmy 25 min przed 3:00. W sam raz.

Przed wejściem w strefę startu wolontariuszka sprawdziła wyposażenie obowiązkowe i zaczęło się ściskanie, i witanie ze znajomymi. Mariusz porobił mi kilka zdjęć. Wystartowaliśmy.

Przez pierwsze kilometry zapomniałam się trochę. Poleciałam jak zwykle. Na szczęście szybko się na tym złapałam i zwolniłam. Przez ten uraz nie trenowałam przecież. A wcześniej jakaś choroba mnie złapała, więc też się oszczędzałam. W sumie z dwa miesiące miałam takie byle jakie jeśli chodzi o trening biegowy.

Pogoda łaskawa do 50 km. Delikatnie padało, chmury przykrywały całe niebo. Później słońce starało się przebić przez chmury i jak dla mnie zrobiło się za gorąco. O wiele za gorąco. Biegłam spokojnie. Teren bardzo przyjemny. Praktycznie cały czas ścieżki leśne. Sporadycznie trasa wiodła drogami asfaltowymi lub trudniejszymi dróżkami. Jeden zbieg, między trzecim, a czwartym punktem dosyć wymagający. Szczególnie dla mojego stawu skokowego. Bardzo stromy i długi zbieg pełen żółtego piachu. Gdyby nie kolor miałabym wrażenie, że jestem na wydmach. Poza tym zbiegiem pozostałe odcinki to delikatne podbiegi, zbiegi, płaskie odcinki. W mojej opinii trasa jest łatwa, w sam raz na pierwsze 100 km lub na bicie życiówek.

Na trzecim punkcie czekał na mnie mąż. Porobił zdjęcia, popatrzył i wsparł. Spryskałam się ponownie Mugą. Poprzednią warstwę zmył deszcz. Podczas biegu zdejmowałam chodzące po mnie kleszcze. Zmieniłam buty i wzięłam kijki. To była świetna decyzja. Uda piekły i paliły. Krzyczały, że przecież się nie przygotowały. Pamiętałam co obiecałam fizjoterapeucie i grzecznie, pilnując stanu kostki, raz szłam, raz truchtałam. Tak pokonałam ponad 30 km.

Powiem Ci, że trudniej mi chodzić. Wolne to, a na dodatek nudniejsze. No, ale… Jak nie mogłam ryzykować, to nie mogłam.

Pomimo oprysków jakie stosowałam jedna mucha postanowiła uprzykrzyć mi bieg i usilnie starała się wcisnąć między moje prawe ucho, a czapkę. Uparta była jak ultras. Leciała ze mną kilka kilometrów. W końcu chyba się zmęczyła, albo cos jej niechcący zrobiłam strzepując ją z za ucha.

Ostatnie kilometry biegu…

Jak nie zagrzmiało, zachuczało. I tąpneło.

Rozpętała się bardzo intensywna burza, a w moim sercu radość.

Zrobiło się chłodniej, deszcz zmył ze mnie sól.

Uwielbiam biegać w deszczu.

Pobiegłam.

Ostatnie kilometry przebiegłam po krętych ścieżkach wokół jeziora. Nogi chciały lecieć szybciej. Serce też prosiło „pędź”. Ale ja pilnowałam każdego kroku. pamiętałam, że za dwa tygodnie mam zawody „Chojnik Ultra”.  Strumienie wody zmieniły ścieżki w rwące rzeki. Pojawiły się wielkie kałuże. Każdy krok był niebezpieczny.

Biegłam brzegiem jeziora wąskimi, krętymi ścieżkami. Byłam cały czas czujna. Co chwilę mijałam to korzeń, to dziurę wypełnioną wodą. Czasem musiałam zwolnić, aby się nie poślizgnąć na błocie.

Widzę już miasteczko zawodów. Burza się kończy. Przyspieszam jeszcze bardziej. Michał z walizką krzyczy do mnie i gratuluje. Dobiegł przede mną i zdążył się juz nawet wykąpać. Fajnie.

Gratuluję mu głośno.

Mój mąż stoi na zakręcie z aparatem. Też dopinguje. Krzyczy do mnie

  • buzi

-Zaraz, teraz biegnę – odkrzykuję.

Jest już tak blisko. Nie chcę się zatrzymywać. Chociaż na koniec popędzę ile sił w nogach.

Zawodnicy i kibice wspierają, biją brawa.

Biegnę.

Na metę wbiegam z całych sił.

Jest.

Radość, zmęczenie i szczęście, że staw skokowy czuje się fantastycznie. A czworogłowymi ud to ja już się zajmę.

Wyściskałam męża i oczywiście dałam mu obiecane buzi. Porozmawiałam ze znajomymi, odebrałam przepak.

Przestało padać. Przebrałam się i poszłam pływać. Jak fajnie, gdy chłodna woda delikatnie masuje zmęczone mięśnie. Zjadłam frytki i nie miałam już siły czekać na kolacje dla biegaczy. Perspektywa 2,5 km marszu na pole namiotowe była niezbyt przyjemna. Wolałam mieć ją z głowy. Chociaż bardzo chciałam być ze znajomymi. Następnym razem nie będę patrzyła na cenę, tylko jesli będzie możliwość nocowania przy biurze zawodów to skorzystam. Atmosfera i rozmowy po wspólnych przeżyciach są bezcenne.

Poszliśmy z Misiakiem. Zasnęłam po 20 jak małe dziecko.

Ten bieg polecam każdemu, kto chce spróbować swoich sił na jednym z dystansów jakie proponuje organizator. Bieg jest niezbyt wymagający, spokojny, więc na początek idealny. Trasa świetnie oznaczona, wolontariusze cudowni, a punkty odżywcze wyposażone jak należy. Brakowało mi trochę zupy pomidorowej z ryżem, ale to mój konik. jak biegnę ultra, to muszę mieć zupę pomidorową. Tak już mam.

A.. co do oznaczenia trasy. Dla mnie była oznaczona idealnie. Każdy zakręt, każde rozwidlenie. Wiem jednak, że burza podczas której ja wbiegałam na metę zerwała w niektórych miejscach taśmy i kolejnym zawodnikom było trudno trafić.

Fajnie ta kwestię rozwiązano na Bizon Ultra Trial. Na każdym zakręcie były przyczepione strzałki pokazujące gdzie biec. jeśli ktoś mimo wszystko się zagapił i pobiegł gdzie indziej to widział wielki czerwony X z napisem zboczyłeś z trasy. Fajne, prawda?

Tutaj strzałki oznaczające kierunek też były, ale nie wszędzie. W wielu miejscach były tylko taśmy i dopóki nie zostały zerwane przez porywisty wiatr wisiały. Później przydawał się ślad gpx w zegarku lub mapa, którą otrzymaliśmy w pakiecie startowym. Za mapę organizatorzy też otrzymują ode mnie dużego plusa. Była zafoliowana. Co niestety rzadko się zdarza.

Przeczytałaś/eś artykuł? Zostaw swój komentarz pod tym wpisem. To dla mnie ważne.

Ściskam, Wiolka
ultramaratonka

Udostępnij ten artykuł w swoich mediach społecznościowych.
Podziel się swoją opinią ze znajomymi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *